niedziela, 6 stycznia 2013

dlaczego ja?

Wiem, że tytuł dość głupi, ale dokładnie tak pomyślałam, kiedy zastanowiłam się nad ostatnim treningiem, swoim ciałem i dietą.
Zaczynam się załamywać. Ostatni raz na treningu byłam we wtorek. Robiłam "posylwestrowe" wybieganie, które dla mnie wcale nie musiało być podszyte tym przydomkiem, ponieważ jak na osobę trenującą przystało w poniedziałek piłam, tańczyłam, szalałam do minimum - łącznie ze spaniem o 1 w nocy. Dziwnie nie dziwne, nie potrafię zrozumieć masowej histerii dotyczącej  świętowania sylwestra, upijania się i innych wzniosłych czynów. Ja byłam zmęczona (w sobotę i niedzielę poprzedzającą sylwestra biegało mi się bardzo źle, ciężko i na wysokim tętnie), więc poszłam spać, bo celem wtorku było dla mnie NIE leczenie kaca, lecz TRENING.
Pech chciał, że jest ostatnim jaki pamiętam :( W środę poszłam do pracy.. już dziwnie kaszlałam, ale myślałam,  że to paprochy i inne takie. Po pracy odebrałam swoje nowe spodnie do biegania (ooo to TEEE), są cudowne, ciepłe, z dwóch różnych materiałów, przylegające do ciała, idealne na duże mrozy! Zakochałam się jak je założyłam :) A że mam przerwę w bieganiu, to dziś w tych spodniach nawet wylądowałam w szpitalu, ale mam nadzieję,  że w sobotę wyląduję w nich na biegówkach w Jakuszycach :)
No i mamy na czołówce szpital co oznacza, że z moim zdrowiem nienajlepiej. W środę wieczór miałam w planach robić trening siłowy - specjalnie na potrzeby treningów przeprowadziłam się na kilka dni na Grabiszynek... Dochodząc do drzwi mieszkania poczułam,  że moje mięśnie opadają z sił, a rozsądek podpowiedział "dziś zrezygnuj".. Zrezygnowałam.. Czwartek - chyba 40 stopni gorączki, byłam nieprzytomna, mięśnie cierpiały. Piątek - mniej stopni, ale nie mogę mówić, układ oddechowy szwankuje. Sobota - wydawało mi się, że jest nieźle, chociaż wciąż nie mogłam mówić. Trzymałam pion tylko na leżąco, każde moje stanie na nogach to tracenie równowagi. Dziś w nocy - umierałam z bólu. Czułam się tak jakby po krtani drapał mi kot pazurami, a w klatkę piersiową ktoś walił młotkiem. Dlatego dziś szpital.. diagnoza? Nic mi nie jest. O_o jakie było moje zdziwienie, kiedy lekarka do której ledwo mówiłam i oddychałam z trudem stwierdziła,  że NIC MI NIE JEST. Ja nie przyszłam po zwolnienie z pracy, ja przyszłam się wyleczyć! Ale co ja mogę.. z służbą zdrowia nie wygram.. Zalecenia: odpoczywać, może to trwać jeszcze 3 tygodnie, nie dostałam żadnego leku - ot, radź se sam.
Super! Radzę sobie sama. Domowe syropy, tabletki przeciwgorączkowe, łóżko i laptop.
Daję sobie czas do jutra. Jutro ostatni dzień wolny i chcę już wrócić do starego trybu! Szlag mnie trafia od tego leżenia, chcę już ćwiczyć! (chociaż wiem, że moje mięśnie niekoniecznie..)
Od razu mam tak, że przeliczam ile tracę mając taką przerwę w treningu.. W tym tygodniu na pewno nie będzie idealnie, ale od przyszłego tygodnia znowu zmieniam swój tryb życia.
Nadchodzi czas wielkich rewolucji i są szanse na to, że będę w stanie wykonywać 2 treningi dziennie. Nie mogę się doczekać, kiedy sprawdzę czy to zadziała :)
Już nawet kombinuję z obozem zimowym - bardzo mi do nich tęskno, ale sytuację mam taką, że muszę być fair zarówno dla trenera jak i pracodawcy.
Egoistycznie, życzę sama sobie zdrowia na koniec tego posta :>

czwartek, 27 grudnia 2012

Wymuszone natchnienie, ale jak zawsze.. tylko do pisania - do treningu nigdy!

Poruszona aktywnością jej: szpaq postanowiłam sama wziąć się w garść i popracować nad treścią poniższego. Jak wiadomo.. codziennej aktywności tutaj nie rejestruję (i raczej nigdy to nie nastąpi ;)), więc znowu szykuje się podsumowanie. Tym razem będzie to.. podsumowanie grudniowo-życiowe.
Nie wiem od czego zacząć, więc sunę od rzeczy złych. Mianowicie: ad1 nie udało mi się wyjechać po za granicę tego pieprzonego kraju - jedni twierdzą, że to znak, ja znów ustaję przy tym, że to mój niekończący się pech roku 2012 ad2 moje rzucanie cukrów szlag trafił, nic na to nie poradzę, że przy 7 a czasem 8 treningach tygodniowo, czasem mam zapotrzebowanie na cukier, który jest choćby i w rodzynkach. Bo ja tylko takowe cukry staram się jadać. Żadnych batonów, czekolad, bułek słodkich i innych śmiertelnych wynalazków (okej, na biegówkach zgrzeszyłam, ale w 10 min po zjedzeniu wszystko ładnie się spaliło na kolejnych kilometrach biegu..;)) - niby, że wyszło na zero ;p tak sobie takie rzeczy tłumaczę ;)

Teraz chwilę o treningach. Odpukać - jest fajnie. Co to oznacza? Oznacza to, że w lesie biega mi się dobrze, że jak myślę, że się wlokę to biegnę szybciej niż zazwyczaj, że jak robię III zakres to faktycznie tak jest. Moje treningi można śledzić TUTAJ a dla leniwców wrzucam skrót mojego dzienniczka treningowego, który wygląda następująco:

Jak widać  na załączonym obrazku, moje treningi to od trzech tygodni codzienna aktywność, która mam nadzieję, że w nadchodzącym sezonie przełoży się na wyniki :> Zbyt wiele nie ma do komentowania, bo dla chętnych - wszystko można zobaczyć na run-logu. Dziwi mnie fakt, że dawno nie biegałam crossu, ale być może jest to cicha zapowiedź nadchodzących crossów, które zniszczą mój organizm:)
Wrzucę jeszcze ciekawy trening na Rędzinie, który wyglądał tak:

Czyli liniówka po elementach liniowych. Mapa pozbawiona rzeźby, a moim zadaniem było łapanie różnic w charakterystyce terenu. W Polsce mało jest tak dokładnych map, ale na wypadek gdyby zaczęły powstawać (a tego życzę wszystkim orientalistom) lepiej mieć taką umiejętność przećwiczoną. A nuż widelec przyda się za granicą ;) Bo tam już mapy lepsze.


Czyli klasyczna azymutówka. Mapa wyczyszczona dokładnie, po za obszarem punktów. Cel tej części treningu: dokładność w bieganiu na kompas. Wymagało to dużego skupienia i tym samym znacznie wolniejszego biegania, ale.. to są elementy, które zawsze warto ćwiczyć.
Trening obył się bez większych wpadek a ja.. byłam zadowolona. Biegania na azymut nie zapomniałam, elementów liniowych też nie zapomniałam.

Na koniec krótka historia zdjęcia w tle.
Zdjęcie było zrobione w maju któregoś roku (chyba 2005) gdzieś na pomorzu. Wydarzeniem programu były Mistrzostwa Polski. Na trasie zrobiłam duży błąd, myślałam, że straciłam wszystko, na mecie okazało się, że zabrakło mi do medalu kilku sekund. To był jeden z tych biegów, kiedy na trasie człowiek chce dać z siebie wszystko - w końcu dla tego celu tyle wylałam potu na treningach. Chwila dekoncentracji i można stracić wiarę w siebie. Mimo wszystko wstałam i walczyłam w sezonie dalej. Walka doprowadziła mnie na Mistrzostwa Europy...
Życiowo jestem teraz na takim samym dnie, jak mi się wydawało wtedy po biegu. Przekonana, że wszystko stracone. Mam nadzieję, że walka z problemami sposobem sportowym też pomoże mi zwycięsko wszystko przejść.
Drugą stroną ilości treningów, jest ilość problemów. Każdy jakieś ma. Wydaje mi się, że zabijając problemy na treningach, każdy z nas robi dobrze. Każdy trening to walka z samym sobą, w życiu wcale nie walczymy z nikim innym.
Więc.. do boju wszyscy trwający w walce!

niedziela, 9 grudnia 2012

Na szybko

W skrócie napiszę co i jak, a na końcu o tym najważniejszym.
Kolejny tydzień treningowy dobiega końca. Niestety.. z lenistwa nie mam siły uzupełnić dzienniczka - zajmę się tym jutro. Jest mi to konieczne, ponieważ.. mój trener postanowił do niego zaglądać by wiedzieć jak się miewam. Doszło do tego bo.. podobno za mocno się forsuję i przesadzam ze swoimi aktywnościami fizycznymi, które po za 6cioma treningami w tygodniu uzupełniam (ostatnio) speedballem, zumbą, basenem, ćwiczeniami.. Niestety moje mięśnie mocno to czują. Dlatego mijający tydzień śmiało zaliczę do tych nieudanych. Biegało mi się źle, ciężko, fatalnie wręcz. Wszystko na własne życzenie - załatwiłam sobie ten gratis obecnością na crossficie, który niestety mocno męczy nogi. Aczkolwiek.. nie chciałabym z niego rezygnować, więc jak będę na kolejnym treningu to poproszę o wersję "dla biegaczy" - czyli zestaw takich ćwiczeń, które nie będą miały wpływu na bieganie. Może się uda ;)
W skrócie: crossfit mnie zabił. A raczej moje mięśnie czworogłowe ud. Od zeszłej soboty do wtorku chodziłam z bólem, nie mówiąc o bieganiu, które było cierpieniem. Czułam się tak jakbym zamiast nóg dźwigała 50kg worki... Moim zdaniem kulminacja nastąpiła w sobotę, kiedy to przy -10 przyszło mi biegać cross.. Cross robiłam rano, a w piątek wieczorem poszłam sobie na.. wspomniany wyżej speedball oraz zumbę (efekty tego wciąż czuję). Tak, wiem.. moja ambicja działa inaczej niż u normalnych ludzi.. ;) Bo ja zawsze chcę więcej i więcej i zawsze staram się do tego dążyć. Czasem takich działań żałuję, czasem nie.
Idąc po kolei.
Poniedziałek: zrobiłam sobie wolne ponieważ nie byłam w stanie się poruszać (jak już do tego doszło uznałam: "acha! to chyba potrzebuję chwilę odpocząć..")
Wtorek: WNOF.. co by tu napisać. Lucka zeszła z trasy. Niestety moja "lampunia" nie była przystosowana do panujących warunków. Trasa była ciężka, teren był zielony i to mocno, ledwo czytałam mapę z tą lampką a co dopiero działanie w terenie. Porwałam się słomianym zapałem na trasę "A". Obawiam się że na następnym etapie zrobię to samo ;p tz też trasa "A" ;)
Środa: rozbieganie i rytmy. Ojeju jejuuu.. w trakcie rozbiegania rozwiązał mi się but - miałam problem z tym, żeby się podnieść po zawiązaniu (tak, tak, wciąż crossfit) + ostry, zimny wiatr na wałach.. Nieprzyjemnie. Rytmy.. czułam dynamikę, aczkolwiek mam wątpliwości czy tak to wyglądało.
Czwartek: zabawa biegowa na 2'.. ponownie wiatr na wałach i średnio sprzyjające warunki. Mimo to 2' przełożyły się na dystans ok 500m. Uważam, nieskromnie, że jak na mnie to nie było źle, ale musiałam dużo z siebie dać by tyle nabiegać. Więc dałam dużo, ale i tak nie byłam zadowolona. Człowiek łapczywy zawsze chce więcej.. ;)
Piątek: speedball 1h + zumba 1h = rewelacja, znów czuję nogi, ale tym razem cały tył (dzięki temu jakoś biegam;))
Sobota: patrz wyżej.
Niedziela: wybieganie. Czas 55' dystans: 10,5 km. Szału nie ma, ale i tak jestem zadowolona, że pokonałam sobie taki dystans bez większych problemów po tym co mnie spotykało w tym tygodniu..

A teraz to najważniejsze.
1. prawdopodobnie porzucę na jakiś czas ten wspaniały kraj jakim jest Polska. Może dzięki temu będę trenować w warunkach.. nieśniegowych :)
2. od jutra - tj 10 grudnia 2012 rozpoczynam pracę nad ilością spożywanych cukrów w pożywieniu. Obawiam się, iż mam ich nieco za dużo i postanowiłam nad tym popracować. Celem jest wspomniane gdzieś wcześniej, dawno temu - 3kg. Problem może okazać się dość duży. Ponieważ słodyczy jako tako nie spożywam, ale słodzę kawę, jadam miód, przetwory, czasem kawałek domowego ciasta, albo.. płatki śniadaniowe. Czas skończyć przynajmniej z dodatkami. Więc jak kasza manna to na słono, jak jogurt to naturalny.. itd. Problemem jest to, że jestem uzależniona od słodkich śniadań, domowej konfitury czy miodu.. Powalczymy, zobaczymy. Z czekoladą radzę sobie całkiem nieźle (chociaż po ciężkich treningach często łapie mnie smak na batona), teraz będę musiała poradzić sobie z własnymi słabościami.
Podejrzewam, że dla ułatwienia sobie sprawy i dla pewnego rodzaju "wsparcia" będę się tą kwestią dzielić z własnym blogiem. Lepszy rydz niż nic.

Czas się zbierać, rano wstawać i zabrać się za przygotowanie treningu na salę. Oj tak, będziemy się wszyscy pocić!

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Pasja

Na początek dobry cytat, który według mnie odnosi się nie tylko do sportu ale również życia zawodowego i prywatnego... Gdyby nie to, że mój komputer świruje z pulpitem to już dawno miałabym ten obrazek ustawiony na dzień dobry ;))
A czepiając się "zapału" to niestety ostatnio mam go za dużo. Niestety, bo od wczoraj trochę cierpię przez swój zapał, który słomiany nie jest. Ale po kolei.

Dziś rozpoczynam czwarty tydzień mojego treningu. Jak dotąd biega mi się dobrze i co dziwne.. lepiej na treningach wytrzymałosciowo-szybkościowych niż na.. siłowych. Jeszcze kilka lat temu było zupełnie na odwrót. Zastanawiam się czym jest to spowodowane.. i niestety nie mam pojęcia. Staram się to akceptować chociaż.. lubię być dobra w każdym elemencie treningu :>
Do dnia dzisiejszego (licząc od pierwszego dnia treningowego, bez roztrenowania) nabiegałam zaledwie 75 km.. do tego przepłynęłam kilka km na basenie i spędziłam kilka ładnych godzin na ćwiczeniach.
Mówiąc o ćwiczeniach muszę niestety wspomnieć, że im więcej biegam tym mniej ćwiczę (chodzi głównie o E. Chodakowską). Spowodowane jest to: zmęczeniem po treningach i.. zakazem robienia więcej niż plan przewiduje. Nie chcę zajechać ani siebie ani swoich mięśni, więc staram się podchodzić do wszystkiego w miarę zdroworozsądkowo.. Dodając do tego wciąż powracające problemy z biodrem, ćwiczenie więcej niż 3x w tygodniu może być (albo już JEST) niewskazane. Mam co do tego mieszane uczucia, ponieważ ćwiczenia polubiłam nawet bardzo, a zmuszona jestem je sobie "dawkować".

Kontynuując uparcie tematykę ćwiczeń (a miało być o bieganiu..;)) to muszę się pochwalić, że miałam okazję prowadzić trening z grupą młodych (i nie tylko) na sali. Pierwsze takie przetarcie i doświadczenie. O opinie trzeba zapytać innych, ale swojego trenera zamęczyłam (tak, to mi sprawia satysfakcję bo zawsze on mnie męczył!!) a wiele osób pytało: "czy Ty jesteś instruktorką jakiegoś fitness?" (odpowiedź: JESZCZE nie), "skąd masz takie fajne ćwiczenia? sama to opracowałaś?" (odpowiedź: mrugam okiem;)). Spodobało się na tyle, że co dwa tygodnie będę prowadziła i męczyła grupę na treningach:) Będzie miło przez chwilę zamienić się rolami z trenerem + będę miała dodatkowe zajęcie na weekend jakim będzie opracowanie ćwiczeń i najlepiej.. testowanie ich na sobie :) Strasznie mi się to podoba i dlatego coraz poważniej rozważam zrobienie kursów instruktorskich. Może faktycznie moim powołaniem powinien być sport, a jeśli tak jest to prawidłowym odczuciem jest złość spowodowana tym, że kilka lat temu postanowiłam zmienić ścieżkę rozwoju. Młody człowiek, głupi człowiek.
Pragnąc poszerzyć listę ćwiczeń ogólnorozwojowych, zadecydowałam, że spróbuję czegoś co nazywa się CROSSFIT. Czym to jest można zobaczyć np TUTAJ :)

Moje wrażenia po pierwszym treningu crossfit:
1. Pozytywnie, dużo ciekawych, aktywnych ludzi.
2. Pozytywnie, każdy może wykonywać ćwiczenia swoim tempem, nie ma przymusu robienia wszystkiego, jakiś żelaznych reguł - ćwiczysz dla siebie. (oczywiście ambitni robią wszystko.. i ja byłam wśród nich - niestety).
3. Pozytywnie, można się spocić i pobudzić do pracy mięśnie, które np przy bieganiu pracują bardzo słabo (bark, ręce, tyłek).
4. Nowe kontakty! Które będę zachęcać do WNOF-a  :D:D
A teraz mniej przyjemnie:
5. Ból, ból, ból. Niestety po wykonaniu.. 250 przysiadów, 200 brzuszków, 150 pompek, 100 burpees.. bolą mnie ręce (mam problem z tym, żeby się ubrać) i okropnie przeokropnie bolą mnie uda.. ledwo chodzę.
Staram się rozmasowywać nogi (bo są mi potrzebne do biegania!!), ale jak na razie efektów specjalnych nie ma. Zakwasiłam się strasznie, a teraz płaczę. Oby było tak, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło i za tydzień po crossficie nogi mnie już nie będą bolały a w niedzielę będę mogła wykonać pełne wybieganie!
Tutaj dowód na to, że byłam tam obecna:
ps.
Śniło mi się, że z dziewczynami miałyśmy złoto na MP w sztafecie :> Znaczy, że mocno o tym myślę i pragnę zrealizować ;)
ps2.
Muszę zabrać się za swoje odżywianie, celem jest -3kg.
ps3.
Wciąż nie mam pracy, mam nadzieję, że w tym tygodniu wszystko się wyjaśni.
ps4.
Teraz czuję, ze robię to co kocham i sprawia mi to przyjemność. Do pełni radości z życia brakuje mi tylko zarobków, które ułatwią mi podejmowanie dalszych kroków i wyzwań.
ps5.
Poznałam ciekawą osobę, która mam nadzieję, że: nauczy mnie Zumby (tego chcę spróbować), nauczy mnie masażu i.. pokaże zestaw ćwiczeń :)
ps6.
Tak, popełniłam błąd wybierając PWR zamiast AWF.

Pozdrawiam!

wtorek, 20 listopada 2012

Sezon 2013.. zaczynamy!

Nadejszła wielkopomna chwila.

Po kilku mocniejszych przetarciach (patrz: GEZNO) oraz GPK 17.11.2012 na dystansie 5600 m.. w końcu bierzemy się do pracy. Z utęsknieniem czekałam na ten moment, ale też z kilkoma obawami, czy w tym roku uda mi się przetrenować całą zimę, czy będę w stanie dać z siebie wszystko i czy.. będą w końcu efekty.
Zapewne część treningów będę biegać samotnie.. z racji bezrobocia i z racji tego, że lubię treningi mieć szybciej za sobą niż wyczekiwać na nie pół dnia ;)
Założenie nr 1 (i w zasadzie najważniejsze) to: nie robić więcej niż plan zakłada.. Postaram się tego trzymać, aczkolwiek nie jestem w stanie powiedzieć, że wykluczę ćwiczenia lub basen ze swoich czynności.
Założenie nr 2: nigdy ale to nigdy się nie poddawać.
Założenie nr 3: wyznaczyć sobie cel na rok 2013.
Założenie nr 4: zachęcić ludzi do biegania!! :)
Założenie nr 5: nadrobić zaległości z mapami.. na tym oto blogu.
ach i jeszcze zalożenie nr 6: ROZCIĄGAĆ SIĘ! I to w zasadzie powinien być mój nowy cel ;))

Najwyższa pora.. zabrać się do pracy! hurray!

wtorek, 23 października 2012

Dugi break..

Wrócę do pisania jak tylko ułożę sobie ważne rzeczy w życiu.
Pierwsza z nich i najważniejsza i na razie jedyna to - praca..

Mój plan, który pragnę wdrożyć w życie to: wstawanie-praca-trening-ćwiczenia-rozciąganie-spanie i tak w kółko aż do.. dobrych wyników!

Póki co.. wolny czas zabijam bieganiem, jest mi coraz lepiej na dłuższych dystansach, a gratis.. moje mięśnie wracają do życia! :) Wymarzona sylwetka + dobra kondycja = nie ma nic lepszego.

A jak znajdę chwilę.. to postaram się nadrobić zaległości, może nawet dodam kilka startów z mapą!

czwartek, 12 lipca 2012

Problem z systematycznością.. ale tylko w pisaniu ;)

Mija kolejny tydzień, kolejnych mocnych treningów. Zgodnie z zasadą przyjętą przez mojego trenera wiele lat temu - z tygodnia na tydzień zwiększam objętość treningów. W tym tygodniu nieśmiało pojawiły się zakresy i o dziwo - całkiem nieźle mi się biega na wyższych obrotach.
Tradycyjnie już (przez kolejny rok) borykam się z bieganiem w pojedynkę. Nie ukrywam - nie jest to dla mnie łatwe, zwłaszcza przy tradycyjnych wybieganiach (dlatego lubię zabawy i zakresy). Czasami po prostu przyjemniej wykonuje się trening w towarzystwie, bez względu na to, czy jest to ktoś na rowerze, czy ktoś biegnący obok. Czasami nawet motywują mnie biegacze z naprzeciwka, jednak w porze, kiedy wychodzę na treningi.. jest ich najmniej. Jak sobie z tym radzę? Po pierwsze - słucham muzyki - zawsze mnie poniesie w chwilach krytycznych, po drugie - powtarzam sobie swoje cele i to, że przecież ja się nie poddaję i to, że nasze ciało może więcej niż nasz umysł - obie te rzeczy potrafią pomóc ;)

Wracając do zakresów. Postanowiłam bardzo odważnie, zacząć w pełni panować nad pracą swojego serca w czasie treningów. Ponieważ mam podejrzenia, że jednak ćwiczenia  Ewy Chodakowskiej, trochę wpływają na moją wydolność.. i zwyczajnie - również mnie męczą, skoro jestem po nich miss mokrego podkoszulka. Zatem - oddaję się w ręce mojego Polara. Zrobiłam test, mam określone progi procentowe tętna (automatycznie) i od wczoraj biegam zgodnie z zegarkiem. Nie jest to dla mnie łatwe, bo całe życie biegałam "na czuja" i takim sposobem okazuje się, że nawet zwykłe wybieganie robiłam na IIgim zakresie.

Termin "zakres" polecam wyszukać w googlach - wczoraj próbowałam to wytłumaczyć koledze z pracy i mam pewne wątpliwości do tego, czy zrozumiał czym "zakres" jest ;))

W tak zwanym międzyczasie, w sieci pojawiła się bardzo ciekawa strona, autorstwa mojego kolegi.
Można zobaczyć ją  TUTAJ i można śledzić na niej wszystkie wydarzenia ze świata biegowego :) W tym tygodniu najbardziej pasjonujące są wydarzenia mijających już Mistrzostw Świata Juniorów, które odbywają się na Słowacji. Niespodzianką mistrzostw jest złoto na średnim dystansie dla Nowej Zelandii! (niespodzianką dlatego, ponieważ ta ekipa nigdy nie zdobywała medali na imprezach tak wysokiej rangi!). I przez to coraz bardziej marzy mi się Australia - bo jest blisko NZ, a tam.. dużo terenów i dużo trudnych technicznie map.

A co się dzieje w kraju? Z zawodami na razie cisza.. ale już niedługo ;) Z kolei Kraków walczy o organizację Mistrzostw Europy Juniorów w 2014 roku, a jak do tego dąży, można obejrzeć TUTAJ - na filmiku promocyjnym :)